Harietta Potter? A kto to taki?
Pisałam ci jakiś czas temu o tym, że uwielbiam kreować nową rzeczywistość dla dzieciaków i wykonywać sesje stylizowane. Dokładnie na czym one polegają możesz przeczytać >>TUTAJ<<. Pokazałam ci nawet jedną tego typu sesje, którą tworzyłam dla mojej córki, gdy szła do pierwszej klasy >>TUTAJ<<. Tamta była lekko stylizowana, dziś pokażę ci jak cudownie można się bawić podczas typowej, stylizowanej sesji, gdzie twoje dziecko ma okazję poczuć się jak w prawdziwej bajce. I jak niewiele trzeba, by taką atmosferę stworzyć…
Natalka miała już sporo różnych faz w swoim życiu. Był czas na taniec i śpiew, na Lego Friends i kucyki pony. Swego czasu całe dnie bawiła się wyłącznie konikami, później smokami i na koniec dinozaurami. I choć era dinozaurów jeszcze u nas nie przeminęła to jej zainteresowania znów nieco się zmieniają. Teraz moje dziecko szaleje za Harrym Potterem. Wszystkie części o tym przemiłym czarodzieju już zaliczone i to nie raz. Oczywiście jako film fabularny, książka dopiero się czyta. To w końcu całkiem pokaźne tomiska. Nic więc dziwnego, że gdy jakiś czas temu zaproponowałam mojemu dziecku, że pojedziemy do lasu porobić zdjęcia – Natalka od razu stwierdziła, że chciałaby być jak jedna z uczennic Hogwartu.
Chętnie spełniam, marzenia…
W takiej sytuacji mnie dwa razy powtarzać nie trzeba. Skoro moje dziecko chce być jak Harietta Potter to będzie. Początkowo myślałam tylko, że realizację tego marzenia trzeba będzie lekko odsunąć w czasie, żeby skompletować wszystkie niezbędne rekwizyty i tak dalej. Ale okazało się, że nie jest tak źle. Wystarczyło tylko dobrze się rozejrzeć. Troszkę pokombinować. I plan już rozkwitał w mojej głowie…
Sesja “Harietta Potter” – rekwizyty
Najpierw zajęłam się samym strojem mojej małej czarownicy:
- czarna spódniczka – co prawda inaczej układana niż ta Hermiony, ale jest,
- biała bluzka z kołnierzykiem – też jest,
- czarne rajstopki,
- sweterek – Natalka miała taki w szafie,
- czerwony krawat – od taty,
- czarny płaszcz – od retro siostry, która kocha takie klimaty,
- długie, czarne podkolanówki – od mamusi, która uwielbia takie dodatki podczas jesienno-zimowych sesji.
- szalik – kupiony gdzieś w lumpku, nie ma kolorów Hogwartu, ale jest długi i lekki,
- okularki – mój kolejny rekwizyt do sesji, kupiony w jakimś sklepie z dodatkami do strojów na bale karnawałowe.
Sesja “Harietta Potter” – dodatki
Gdy moje dziecko było już wystrojone, trzeba było zdobyć jakieś dodatki, by sesja była bardziej wiarygodna. Nie chciałam, żeby było tego dużo. Chodziło tylko o to, by Natalka poczuła ten klimat. I tak do torby powędrowała:
- gliniana sowa – Alicja dostała ją od koleżanki na urodziny – wiedziałam, że kiedyś się przyda,
- książki – nie miałam takich typowych, starych ksiąg, ale na szczęście nie widać, że te zniszczone nie są. Ogólnie na brak książek narzekać nie mogę, ale te wyjątkowo pasowały mi do tego tematu. Okładka jest gruba i taka skóro podobna, a kartki wewnątrz gruba i pożółkłe. Zdecydowałam, że się nadają,
- różdżka – główny punkt programu. Widział ktoś czarodzieja bez różdżki? Nasza to… pędzelek. Taki zwykły, drewniany z pierwszego lepszego sklepu. Natalka po prostu trzymała za część z włosiem.
Uważam, że taka kolekcja drobiazgów na pewno wystarczy. Doszłam więc do wniosku, że czas na zdjęcia. Przekonanie mojej rodzinki do pomocy nie jest trudne. Oni uwielbiają takie maskarady. Tym bardziej, gdy mogą poszaleć z aparatem i porobić mi zdjęcia backstegowe. A w tym przypadku było co uwieczniać. Zapakowałam więc sprzęt wraz z ze statywem, bo wiedziałam, że tym razem bez niego się nie obejdzie – i w drogę.
Gdzie na zdjęcia?
Wybraliśmy znane nam nieco wyludnione miejsce. Już nie raz robiłam tam sesje. Las, fajna droga, zero samochodów. Jest tam dość kameralnie i cicho. W sam raz na zabawę w przebieranki. Natalka część rzeczy miała już na sobie, część (np. płaszcz, okulary i skarpety) założyłam jej na miejscu. Rozpuściłam tez włosy Natalce, bo uznałam, że ten jej busz będzie fajnie się prezentował. I zaczęło się.
Na rozgrzewkę kilka statycznych kadrów. Jakieś wykrzykiwanie zaklęć i zaklinanie obecnych w lesie drzew. Ale im dłużej trwała sesja tym bardziej ponosiła nas wyobraźnia. Był więc unoszący się szalik… i kilka innych prób, nie koniecznie udanych. Na koniec – główny punkt programu. Wymarzyłam sobie zdjęcie z fruwającymi książkami i tu pomoc pozostałych była konieczna. Ja stałam przy aparacie i dawałam reszcie wskazówki, a mój mąż i Alicja – działali z książkami. Pewnie gdybym robiła te zdjęcia w innym miejscu, mogłabym jakoś je pouwieszać na gałęziach. Tutaj nie było na to szans. Ale… od czego jest Photoshop!
Nasza sesja nie trwała długo. Wszyscy bawiliśmy się świetnie. A efekt końcowy bardzo spodobał się nie tylko mojej kochanej czarownicy, ale i pozostałym członkom rodziny. Jestem pewna, że będziemy ten dzień nie raz wspominać. Zdjęcia nie pozwolą nam o nim zapomnieć!
A tu macie trochę kadrów z naszego backstage zrobionych przez mojego męża telefonem